Fascynujące historie muzycznych hitów, które usłyszycie w „Miłości i rewolucji”
„Miłość i rewolucja” to jeden z najciekawszych muzycznie filmów w tegorocznym programie Tygodnia Kina Hiszpańskiego, nie tylko ze względu na nagrodzoną Goyą piosenkę oryginalną „Yo Solo Quiero Amor” Rigoberty Bandini. Ścieżka dźwiękowa do filmu to fascynujący pejzaż muzyczny lat 70., wypełniony zarówno międzynarodowymi przebojami, jak i utworami, które do dziś zajmują ważne miejsce w sercach hiszpańskich miłośników muzyki.
TE ESTOY AMANDO LOCAMENTE
Oryginalny tytuł „Miłości i rewolucji”, „Te estoy amando locamente”, to tytuł piosenki, która brzmi w filmie. I choć to utwór zamykający obraz otrzymał nagrodę Goya i zasługuje na słowa uznania, obok „Te estoy amando locamente” nie można przejść obojętnie. Oto historia tego hitu i jego pierwszych wykonawczyń.
Szczęśliwa siódemka
Rok 1966. Roberto Carlos, jeden z najpopularniejszych i aktywnych do dziś piosenkarzy brazylijskich, nagrywa siódmą płytę, a na niej, pod numerem siedem, wydawca umieszcza utwór „Namoradinha de um Amigo Meu”.
Rok wcześniej siostry Carmen – „Carmela” i Edelina – „Tina” Muñoz Barrull, wyjeżdżają z szukającymi pracy rodzicami do Argentyny, gdzie stawiają pierwsze kroki na scenie, występując dla hiszpańskich emigrantów. To właśnie w kraju nad La Platą po raz pierwszy usłyszą północnoamerykański rock i jazz oraz brazylijską sambę-canção i bossa novę, pod których wpływem był Roberto Carlos. Któregoś dnia wpada im w ucho pierwszy wers wspomnianej piosenki Brazylijczyka: „Estou amando loucamente”. Nie przypuszczają wtedy, że te słowa zmienią ich życie.
„Greczynki”
W 1970 roku rodzina Muñoz Barrull wraca do Hiszpanii. Carmela i Tina nie wyobrażają sobie życia bez muzyki. Występują w „tablaos flamencos” Toledo i Madrytu, trafiają do jednego z najważniejszych – „Los Canasteros”, którego właściciel, Manolo Caracol natychmiast je zatrudnia. Wpisują się w świat flamenco na dobre, dostają zaproszenia z kolejnych miejsc, a najważniejsze z nich to tablao „Caripén” należące do Loli Flores, artystki niepowtarzalnej o funkcjonującym w hiszpańskiej kulturze pseudonimie „La Faraona”, który nosiła od 1955 roku, kiedy odbyła się premiera filmu pod tym tytułem z jej rolą główną. To właśnie w „Caripén” siostry poznają kompozytora, Felipe Campuzano, autora muzyki ich późniejszego największego przeboju. Siostry Muñoz Barrull podpisują kontrakt z wytwórnią CBS – dziś filią Sony Music, dla której nagrywają, piosenkę „Sagapo”, będącą wersją flamenco greckiego utworu „Περιφρόνα με γλυκιά μου” („Pogardzaj mną, kochanie”). I tak Carmela i Tina stają się „Las Grecas”.
„Te estoy amando locamente”
Las Grecas zdobywają coraz większą popularność. W 1974 roku ukazuje się ich pierwszy singiel z piosenkami „Te estoy amando locamente” i „Amma immi”, którego sprzedaż sięga pół miliona egzemplarzy, a płyta przez pięć tygodni zajmuje pierwsze miejsce na listach przebojów.
W oryginalnym wykonaniu utworu słyszymy końcówkę „ci” w „locamente” – „locamenci”, co jest nawiązaniem do brazylijskiej wymowy języka portugalskiego i wspomnianej na początku piosenki Roberta Carlosa.
Nie znam Hiszpana, który nie umiałby zaśpiewać przynajmniej pierwszej zwrotki „Te estoy amando locamente” („Kocham cię szleńczo”) o nieodwzajemnionej miłości, bólu i tęsknoty za kimś, kto wydaje się odchodzić. Tekst wyraża głębokie uczucia narratora do osoby, do której się zwraca, ale ma trudności ze znalezieniem odpowiednich słów, aby wyrazić swoją miłość. Pomimo pragnienia zrozumienia i bliskości, osoba ta nadal się dystansuje, nie wiedząc o tym. Powtarzające się słowa „Lo que quiero es que me beses” („Chcę, żebyś mnie pocałował”) podkreślają tęsknotę za fizyczną intymnością i głębokim połączeniem. Narrator desperacko pragnie, aby adresat zapamiętał te życzenia i namawia go, by podszedł bliżej. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo tego chce, osoba ta odchodzi. Emocjonalna udręka, pragnienie obecności i uczucia osoby, do której adresowany jest tekst kontrastują z rozdarciem i chęcią ucieczki obdarowanego miłością. Intensywne emocje i frustracja dominują to jednostronne uczucie, które jest jednocześnie prośbą o zrozumienie i tęsknotą za bycie kochanym z wzajemnością.
Las Grecas były pionierkami gatunku muzycznego, który łączył flamenco i rock. Cały kraj śpiewał i tańczył w rytm „Te estoy amando locamente”, która inspirowała i inspiruje najróżniejszych artystów, od Paco de Lucíi po Rosalíę.
Upadek
Kariera stała przed siostrami otworem, jednak konkurencja nie spała. Pod koniec lat 70. Las Grecas przestały dostawać propozycje występów. Winiły za to swojego menedżera, człowieka podejrzliwego, o porywczym charakterze, który wykorzystał je finansowo, a kiedy został zwolniony, zrobił wszystko, żeby nikt nigdzie ich nie zatrudnił. Siostry wróciły do miejsca, skąd przybyły, dalekiego od klasy i bogactwa, choć tak naprawdę nigdy na dobre go nie porzuciły. Carmela próbowała popełnić samobójstwo, a Tina zatapiała smutki w alkoholu i szukała pocieszenia w narkotykach. Nałogi wymknęły jej się spod kontroli. Kiedy miała 23 lata, zdiagnozowano u niej schizofrenię paranoidalną, najprawdopodobniej spowodowaną spożywaniem heroiny. Uciekała z kolejnych szpitali, została skazana za kradzież i osadzona w więzieniu. Dzieląc się igłą do wstrzykiwania narkotyków, zaraziła się HIV. Trzykrotnie wychodziła za mąż, dwoje z jej pięciorga dzieci było z nieprawego łoża, trzy córki zostały oddane do adopcji. Z takim życiorysem na próżno było szukać akceptacji społeczności cygańska, z której pochodziła. Tina stoczyła się na dno. Błąkała się po madryckiej dzielnicy San Blas, gdzie w tamtych latach kwitło życie „quinqui”. Snuła się ulicami boso, w towarzystwie narkomanów i bezdomnych. W jednym z wywiadów telewizyjnych, zapytana, dlaczego tak się dzieje, usprawiedliwiała się stwierdzeniem, że „stała się hippiską”. Zarówno jej, jak i Carmeli groziła eksmisja, Tina zaatakowała siostrę nożem i ponownie trafiła do więzienia, z którego wyszła, kiedy jej przyjaciel wpłacił kaucję. Była bezdomna, pogrążona w absolutnej nędzy. Zmarła z powodu powikłań związanych z AIDS w 1995 roku w wieku 37 lat.
Carmela nie żywiła urazy do siostry, ponieważ zdawała sobie sprawę, jak delikatny jest jej stan. Z trudem płaciła koszty leczenia psychologicznego i medycznego. Z pomocą koleżanki z sąsiedztwa, usiłowała wskrzesić Las Grecas, jednak nic z tego nie wyszło. Handlowała tkaninami na bazarach, a nawet pozowała nago dla „Interviú”. Z powodu różnych skandali, była mimowolną bohaterką programów telewizyjnych, ale nigdy nie posunęła się do tego, by za pieniądze sprzedać nieszczęście swoje lub swojej siostry. Kolejne próby reaktywacji zespołu również spaliły na panewce, jednak piosenki Las Grecas, styl duetu oraz charyzma przetrwały lata i są bardziej aktualne niż kiedykolwiek.
Zalać się w trupa
„Las Grecas” trafiły również do języka hiszpańskiego, gdzie funkcjonują w potocznym „ponerse como Las Grecas”, które odnosi się do stanu upojenia alkoholowego lub zamroczenia narkotykami. Mam jednak wrażenie, że nie wszyscy, którzy używają tego zwrotu zdają sobie sprawę, jak wielka tragedia za nim stoi.
Optymistyczne zakończenie
Córki Tiny, bliźniaczki Tania i Siria, od razu po urodzeniu trafiły do domu dziecka. Tina regularnie je odwiedzała, jednak dziewczynki były zbyt małe, by to pamiętać. Kiedy zostały adoptowane przez małżeństwo z Walencji, które nadało im imiona Marta i María i swoje nazwisko, kontakt się urwał i dziewczynki dorastały, nie wiedząc, kim są ich biologiczni rodzice. Do bezpośredniej adopcji trafiła najmłodsza córka Tiny, Alba, która dziś nosi imię Begoña. Żadna z tych trzech dziewcząt nie wiedziała o istnieniu jeszcze dwóch sióstr – Saray i Tamary, które zostały wychowane przez rodziców Tiny.
Przełom nastąpił niecałe 7 lat temu, kiedy María planowała swój ślub i w akcie chrztu, który zdobyła, zobaczyła nazwiska Muñoz Barrull. Zaraz po ceremonii, siostra Maríi, Marta, zaczęła je „googlować” i za każdym razem w przeglądarce pojawiały się Las Grecas. Martę uderzyło niesamowite podobieństwo fizyczne Tiny i Maríi, która od razu skontaktowała się z Saray przez Facebook. 16 listopada 2017 roku cztery z pięciu sióstr spotkały się w Madrycie. Saray, która jest śpiewaczką i występuje na całym świecie, wystąpiła w hołdzie Tinie. Na tym niezwykłym spotkaniu nie zabrakło Carmeli, która przyjęła siostrzenice z otwartymi rękami i nie kryła wzruszenia. Do kompletu brakowało już tylko Begoñi, z którą siostry spotkały się później. Od tamtej pory wszystkie są w codziennym kontakcie… przez WhatsApp.
YO NO SOY ESA
Rok 1971. Hiszpanie po raz pierwszy słyszą piosenkę „Yo no soy esa” („Nie jestem tą”), która z miejsca staje się jednym z najważniejszych hymnów feministycznych w historii muzyki. Utwór własnego autorstwa zaśpiewała brawurowo María Trinidad Pérez de Miravete Mille, znana jako Mari Trini, a zawarte w nim przesłanie, że kobiety nie powinny być podporządkowane pragnieniom i oczekiwaniom mężczyzn, że nie są tymi, które w ciszy i spokoju zawsze i wszystko im przebaczą. Piosenka powstała w kontrze do „Yo soy esa” („Jestem tą”) klasycznej „copli”, której bohaterka musi zaakceptować, że nazywają ją wszystko jedno jak – Carmen, Lolita czy Pilar, i udawać, że każdy pocałunek sprawia jej przyjemność. Copla powstała w połowie lat 50 i śpiewała ją, między innymi, Carmen Sevilla.
Piosenkę spopularyzowała Isabel Pantoja, która wcieliła się w główną rolę filmu z 1990 roku pod tym samym tytułem, przełomowego w jej karierze.
Wróćmy jednak do „Yo no soy esa”, okrzyku protestu, który powstał pod koniec dyktatury Franco, kiedy mówienie o sprawach poruszonych w piosence było aktem wręcz bohaterskim. Mari Trini pomogła zrozumieć kobietom, że nie są poszetką w butonierce i że mają zdolność do decydowania o sobie, bez potrzeby aprobaty mężczyzn.
Słowa piosenki doskonale oddają również osobowość tej artystki, nie poddającej się konwenansom, za wszelką cenę walczącą o wolność, zarówno poprzez swoje działania, jak i największą pasję – muzykę. Artystka przez długi czas musiała znosić niewygodne pytania i komentarze na temat swojego życia: „Dlaczego nie wyszłaś za mąż?”, „Jesteś sama?”, „Co wnieśli w twoje życie mężczyźni?” Mari Trini cechowało jednak to, że nigdy nie traciła cierpliwości i ze spokojem na nie odpowiadała, strzegąc przy tym jak źrenicy w oku najintymniejszej części swojego życia, w którym główną rolę grała Claudette Loetitia Lanza, oficjalnie jej osobista sekretarka, a za zamkniętymi drzwiami, sentymentalna towarzyszka. Claudette była Francuzką13 lat starszą od piosenkarki. Niewiele o niej wiadomo, poza tym, że zostawiła dla niej męża i syna i że to ona nie pozwoliła artystce na upublicznienie ich związku.
Mari Trini zawsze starała się strzec życie prywatne przed mediami. Wychowana w czasach, w którym za homoseksualizm groziło więzienie, nigdy oficjalnie nie przyznała się do swoich preferencji. Mar Tornero, wiceprezeska kolektywu LGTBI Galactyco uważa nawet, że Mari Trini nigdy nie odniosłaby sukcesu w świecie muzyki, gdyby upubliczniła, że jest lesbijką. Artystka wyprzedzała czasy, w których żyła. Była pierwszą kobietą, która pojawiła się w hiszpańskiej telewizji w dżinsach, co wywołało falę krytyki. Nazywali ją „chłopczycą” i spekulowano na temat niezgrabności jej nóg, ponieważ nigdy ich nie pokazywała, a ona spokojnie odpowiadała, że spodnie są o wiele praktyczniejsze i wygodniejsze niż minispódniczki, aż w końcu ku zaskoczeniu tych samych, którzy ją krytykowali, w 1984 roku jej zdjęcie ukazało się na okładce magazynu Interviú. Pozuje na nim w nieskrępowanej niczym pozie, ubrana w rozpiętą koszulę. „Mari Trini znudziło się słuchanie, że ma nogi jak kłody i z pomocą pisma uciszyła tę krytykę. Na jednym ze zdjęć widzimy ją, jak leży na pniu palmy, piersiami do góry i pokazuje, jakie ma piękne nogi.” – wspominała jedna z jej koleżanek.
Ostatnia płyta Mari trini ukazała się w 2001 roku, osiem lat późnej zmarła, mając zaledwie sześćdziesiąt jeden lat.
Pedro López Morales, pomysłodawca biografii artystki, „Mari Trini. La niña que llegó a ser una gran cantante”, wspomina przyjaciółkę: „Jako artystka miała bardzo mocną skorupę, ale w głębi duszy była wrażliwą kobietą, którą poruszały nieszczęścia. Zawsze skupiona na głodujących, wojnach, hipokryzji…”
Piosenkarka pozostawiła po sobie wielką spuściznę. Jej płyty sprzedano w ponad dziesięciu milionach egzemplarzy, nie tylko w Hiszpanii i Ameryce Łacińskiej, ale również w innych krajach Europy, USA i Japonii. Pod koniec lat 70 krytycy muzyczni uznali ją za najlepszy kobiecy głos dekady.
„Yo no soy esa” doczekała się wielu wersji, a Mari Trini cieszy się uznaniem młodych hiszpańskich piosenkarzy jak Kuve’a, Bla, La Bien Querida, Mäbu, Adriana Moragues, La Húngara czy Diamar i Iván Torres.
W „Miłości i rewolucji” właśnie z tą piosenką Miguel dostaje się do „Gente joven”, konkursu młodych talentów, który gościł na ekranach publicznej telewizji Hiszpanii w latach 1975-1987 i dał początek karierom wielu artystów, ale to już zupełnie inny temat…
A TU VERA
Rok 1962. Na ekrany hiszpańskich kin wchodzi film Luisa Saslavsky’ego, „El balcón de la luna”, w którym Lola Flores po raz pierwszy śpiewa jeden ze swoich późniejszych największych przebojów, coplę „A tu vera”, którą pisarz, Manuel Vázquez Montalban zakwalifikował do nurtu bolero flamenco, zaś samą coplę określał jako „czarną skrzynkę emocji Hiszpanii”.
Utwór ten usłyszymy potem również w kilku innych produkcjach, m.in. w nominowanej do Złotej Palmy „Con el viento solano” Maria Camusa, gdzie La Polaca śpiewa ją i tańczy z Antonio Gadesem,
w „Bólu i blasku” Pedra Almodovara, w wykonaniu Rosalii i Penélope Cruz, czy w końcu w „Miłości i rewolucji”, w której interpretuje ją La Dani.
„A tu vera” („U twego boku”) to pełna pasji deklaracja miłości i oddania. Tekst wyraża głębokie pragnienie ciągłego bycia przy drugiej osobie, bez względu na przeszkody i wyzwania, jakie mogą się pojawić. Do końca, do śmierci.
Z biegiem czasu piosenka stała się wyrazem nierówności w relacjach damsko-męskich, chociaż, co bezpośrednio widać w tekście, nie definiuje on rodzaju, w związku z czym nie identyfikuje się płciowo, co sprawia, że będzie brzmiał odpowiednio i wiarygodnie w ustach wszystkich.
I chociaż wielu artystów (m.in. Lucho Gatica, Manolo Escobar, Gipsy Kings, Malú, Carlos Rivera, India Martínez i Melody) zmierzyło się z tym utworem, chyba nikt nie dorównał interpretacji targanej emocjami Loli Flores.
Lola de España
Niektórzy zarzucali jej zuchwałość, inni nawet brak talentu, ale niepodważalnym zostaje fakt, że Lola Flores – La Faraona, Lola de España, była niepowtarzalnym zjawiskiem hiszpańskiej kultury, a w Meksyku uznano ją za artystkę Złotej Ery tamtejszego kina (1936-1956).
Pierwsze kroki stawiała na scenach rodzinnego Jerez de la Frontera, potem był Madryt, następnie podbiła Amerykę Łacińską i USA, a w lutym 1960 roku wystąpiła w paryskiej Olimpii. Sztuka Loli Flores pokonywała wszelkie granice i tam, gdzie występowała, zdobywała serca publiczności.
Jej kariera i życie były pełne wzlotów i upadków, z których zawsze się podnosiła, dzięki niezwykle mocnemu charakterowi, determinacji i poczuciu humoru. Nigdy nie gryzła się w język. Jak wieść niesie, podczas uroczystej kolacji w Miami pewien hiszpański minister wysłał swojego asystenta, aby powiedział Loli, że chciałby, by przyszła do niego i go przywitała. Słysząc tę propozycję, odpowiedziała: „Powiedz ministrowi, że będę Lolą Flores aż do śmierci, za to on z pewnością już w przyszłym roku nie będzie ministrem. Jeśli chce, żebym go przywitała, niech do mnie podejdzie.”
Przelotni kochankowie
Była wulkanem energii, w jej życiu uczuciowym wrzało jak w kotle. Świadoma swojej urody, oddawała się licznym romansom. Jej wdziękom uległ Aristoteles Onasis. Jak wspominała, grecki magnat chciał, by stała się królową jego serca i po upojnej nocy wziął jej torebkę, do której włożył pokaźny plik banknotów. Upokorzona, powiedziała mu: „Możesz być Onassisem, właścicielem Grecji, ale ja jestem Lolą, właścicielką Hiszpanii i mam charyzmę, której nie zniesiesz”.
Ten jedyny
Jej wielką miłością stał się Antonio González, „el Pescaílla”, cantautor, z którym dzieliła również zawodową pasję. Jednak w życiu Loli Flores nic nie działo się „po prostu”. Jej wybranek miał już rodzinę, jednak La Faraona walczyła o niego jak lwica i wbrew wszystkim i wszystkiemu, w lipcu 1958 roku oświadczyła mu się na tarasie weneckiego hotelu Lido. Ślub odbył się w Eskurialu, w tajemnicy, o 6.00 rano i nie przeszkodził w nim fakt, że klan Amaya w zemście za zdradę, jakiej dopuścił się Antonio, okrywając hańbą pochodzącą z tej rodziny żony cantautora, Dolores, spuścił potężne lanie ojcu Loli. Kiedy prowadzący ceremonię ksiądz zadał pytanie, czy ktokolwiek wie o przeszkodach, które uniemożliwiałyby ważne zawarcie sakramentu małżeństwa, Lola posłała ojcu piorunujące spojrzenie i powiedziała: „Milcz, ojcze, nie róbmy bałaganu w ostatniej chwili.”
Artyzm w genach
Lola i Antonio doczekali się trojga dzieci, które, nie mogło być inaczej, poszły w ślady rodziców. Lolita, Rosario i Antonio w pełni oddali się muzyce, rozwijając swoje kariery jako piosenkarze.
Podwójna tragedia
16 maja 1995 roku zgasła iskra w pełnych blasku oczach Faraony. Jej spowite w białą mantylę ciało w otwartej trumnie żegnały tłumy wielbicieli. Dwa tygodnie później, jej syn, 33 letni Antonio, nie mogąc pogodzić się ze śmiercią matki, z którą łączyła go bardzo silna więź, popełnił samobójstwo, przedawkowując barbiturany i alkohol. Na madryckim cmentarzu Almudena żegnały go bezkresne tłumy i zatopiona w rozpaczy rodzina z niespełna dziewięcioletnią córką Antonia, Albą, dziś wziętą aktorką, Nairobi w „Domu z papieru”, która wcieliła się w rolę Lole w „Miłości i rewolucji”.
Agnieszka Drewno